Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 211.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ustał płacz niewiast i tylko się zcicha
Tu, owdzie łkanie stłumione zaniesie.
A las w oddali to szumi, to wzdycha,
A wicher jęczy i wyje po lesie...
W mchu utuliłam zziębnięte dzieciny,
W nieboszczykową odziawszy sukmanę.
Ale najmłodszy nie spał, a był siny,
Oczy otwarte miał i jakby szklane,
I po powietrzu rączkami się chwytał,
Do domu wołał i o coś się pytał...
A już od rana plątało się przy mnie,
Drżące w chustczynie nędznej na tym zimnie,
Dziewczątko drobne, może siedmiolatka.
Więc rzekę do niej: «A gdzież twoja matka?»
— Pomarli matuś — odrzecze mi na to.
— A ojciec? — Tato? Pomarli i Tato...
— Cóż ty tu robisz? — A mnie wypędzili,
Precz mi kazali bieżeć za innemi...
I jak to kurczę głowinę pochyli
Na bok, i do snu skuli się na ziemi.
Więc ją fartuchem okryłam i wstałam,
I patrząc na to sieroctwo — nie spałam.
...............
Trzy dni my takie i trzy mieli noce.
Gwiazdy nas kładły i gwiazdy budziły...
A ze mnie wyszły ostatnie już moce,
I duch, i wszystkie ze mnie wyszły siły,