Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

z rozkazaniem pańskiém, a on stał sam; a choć był drobnéj urody, tak mi się wydał ogromny, jako świat.
Zadumał się stary i zamilkł; aż widząc po chwili, że chłopię u kolan mu stoi, a w oczy pogląda, pogładził szorstką dłonią jego rozsypane włosy i przemówił łaskawie:
— No, no, jeno ty mi się wyucz maszerunku, jak się patrzy, i wszelakiéj komendy, to już ja ci Napolijona pokażę; niechno jarmark...

A podjąwszy siekierę, na ramię ją sobie założył i ruszył w las na porębę.




Straciłem potém jakoś z oczu Wojciecha Zapałę. Stary podobno chorzał, dyszał, w lesie na porębie nie stawał, z chaty nie wychodził; nawet na jarmark doroczny zajść nie mógł, tak mu się dawne, za młodu nieliczone cięcia odzywały po kościach a stawach.
Małego za to Antka spotkałem kiedyś na drodze.
Było to jesienią. Dzieciak był równie chudy i nędzny, jak dawniéj; w stroju tylko jego zaszły niektóre odmiany. Ta sama wprawdzie koszulina zgrzebna okrywała mu grzbiet niebogi, ale na niéj miał po wierzchu starą kamizelę Zapały. Kamizela była ogromna, za kolana chłopakowi idąca, na przedzie rozwarta, gwoli owéj niepoprawnéj brzuszynie, co to nie chciała iść „w siebie” i odejmowała Antkowi „wszelaki rychtunek” rycerski.
Chłopak maszerował po ostrém ściernisku, trzymając na ramieniu sękaty kij Wojciecha i stawiając