Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

Z nieba-ście, moja kobietko! Żeby tak co porządnego, toby my zaraz sami ją wzięli, bo nas ta baba pijaczka co tu na obsługę dochodzi, do cna zmarnuje...
— Tak ja go w rękę. Czemu nie, proszę łaski pana. Dziewczyna jest, co się nazywa. Tak on znowu: Bo widzicie, moja kobietko, ja tu meldunki w kamienicy trzymam, toby się to jakoś jedno z drugiém tymczasowie połatało. Tak ja go znów w rękę... Co prawda, to mi już więcéj jak pół roku za dwa ręczniki i pięć kołnierzyków od prania winien. Ale myślę sobie: Zarówno tam! Nie będę mu się upominała. Abo ta człowiek ma tę parę groszy, abo nie ma...
Machnęła ręką i zamilkła.
Tegoż dnia jeszcze odbyła się instalacya Hanki na nową służbę. Dziewczyna szła do niéj, jakby na stracenie, tak się już bała tych ciągłych odmian, z których każda przynosiła jéj nową biedę. Walentowa fukała na nią zrazu, ale kiedy przyszło do rozstania, jéj saméj po czerwonych, gąbczastych policzkach puściły się łzy drobne, jasne, szybkie...
Młodzi państwo zachwyceni byli swoją nową służącą. Wogóle zachwycali się oni jeszcze wszystkiém, a najbardziéj sobą. Pierwsza to była prawdziwa sługa na ich własném gospodarstwie; zdawało im się téż, że sami przez nią nabierają powagi, znaczenia. Szczególniéj pochlebiało to pani, która, skazana dawniéj na przymusowe milczenie w towarzystwach damskich, teraz razem z innemi mogła zabierać głos w niewyczerpanéj nigdy kwestyi sług złych i dobrych. Trzeba téż było widziéć, z jaką dumą zaczynała dyskurs od słów: Moja służąca... lub: moja Hanusia... Była to prawdziwa rozkosz.