Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

i, w poczuciu bezsilności swojéj, gorzko zapłakał, jak dziecko, łkając cicho i żałośnie.
Tymczasem stary Goebel do farbiarni wrócił i pracy się gorączkowo chwycił, jakby dla zagłuszenia się. Był niezmordowanym, od roboty rąk nie odejmował, grzbietu nie prostował, oczu nie podnosił, ust nie otwierał.
Czasem tylko, gdy spojrzał na zamkniętą chatę Duniaka, który okienko wychodzące na farbiarnię deskami zabił, a w progu siadywał sam, zagradzając do niéj wejście szerokiemi swemi barami, Goebel trząść się poczynał, z rąk puszczał cebrzyki swoje i, chwytając się za siwą głowę, jęczał zcicha: „o weh mir!”
Dopiero pod wiosnę uciszył się jakoś, po owym pogrzebie Kasi, gdy stary Duniak z oczu mu zeszedł, precz w świat idąc.
Odkąd chata rybacza, kołkiem zaparta, zupełnie osamotnioną została, zdało się, że farbiarzowi ciężar jakiś spadł z serca.
Raźniejszy już, pojechał na wesele jedynaka swego, który dostał pannę z bogatego domu i ze znacznéj, jak mówiono, familii.
Przeszłość zdawała się coraz daléj i daléj uchodzić. Cień jéj zaledwo majaczył w wiosenne noce nad zapadniętą mogiłką Kasi i opuszczoną chatą rybaka.
Czasem tylko przeszłość ta rzucała długie spojrzenie swych zamglonych oczu w serca tych, co przez nią żyli, czuli, radowali się i cierpieli.
Wszystko zdawało się obracać na dobre; farbiarnia przynosiła coraz większe zyski.
Kosooki, rudy Franek tęgim był pomocnikiem, i choć od śmierci Kasi pić począł, choć po nocach włó-