Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

— Nie sowa, nie! ino babusia!
— A gdzież matusia twoja?
— Niema matusi, ino babusia.
— A tatuś?
— Niema tatusia...
Dziecko płakało.
— Głupiś, patrz ino dobrze, to zobaczysz tatusia.
Chłopczyna spoglądał wokoło i silniéj płakać zaczynał.
— A jak ci na imię, pędraku?
— Michałek — odpowiadał malec.
— A może tobie Mosiek? — dogadywał Franek z brzydkim uśmiechem.
Uriela drażniło to niezmiernie.
Myślał, przemyśliwał, jakąby tu obronę chłopcu dać — i nic wymyśléć nie mógł.
Bądź-co-bądź, postanowił, że z dzieckiem nie rozstanie się nigdy.
Liczył na to, że z czasem ludzie przyzwyczają się widziéć tego sierotę pod jego dachem; milczeniem i cierpliwością najzaciętszych przejednać się spodziewał. Tak minęło dni kilka.
Chłopczyna coraz rzadziéj płakał, wspominając babusię, coraz częściéj uśmiechał się do tego bladego mężczyzny, który go na ręce brał, huśtał, pienikami i mlekiem karmił i tak gorąco całował. Było mu tu lepiéj, ciepléj niż w lesie, nie bywał głodny, a do zabawy miał kłębek kolorowéj wełny, którym ciskał po izbie dzień cały, śmiejąc się i szczebiocząc jak wróbel.
Gdy Uriel do umierającego ojca pośpieszał, nie był pewnym, czy pozostanie tu już i obejmie farbiarnię na siebie, czy téż sprzeda ją i powróci do rodziców żony.