Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

w budkach ogniska; inni pili po szynkowniach podmiejskich; byli i tacy, co w miasteczku rodzinę mieli.
Otóż do tratew tych właśnie pobiegł Michałek. Niezmiernie nęciły go flisacze pieśni i nawoływania się, którym odhukiwał ciemny las jodłowy, szumiąc nad Majdanami daleko, wysoko.
Chłopiec w naturze swéj miał coś, co go ciągnęło do wrażeń żywych, niezwykłych. We dnie zamyślał się, patrząc w las ciemny albo w głębię rzeki; nocą zasłuchiwał się w ciszy tak, jakby ona opowiadała mu cudowne jakieś powieści.
Późno już było, gdy wrócił do domu, zziębnięty, ze śladami rozmarzenia w wielkich czarnych oczach.
Uriel czekał na niego przed progiem. Milcząc, chłopca za rękę chwycił i pociągnął za sobą ku chacie Duniaka.
Przeraźliwą była ta pustka zmierzchem zimowym.
Żaden kwiat dziki nie zakrywał śmiertelnego jéj opuszczenia; żaden świegot ptaszy nie przerywał posępnéj ciszy; żaden promyk słońca nie ożywiał tych ścian zapadłych, zczerniałych, gdzie nieszczęście i spustoszenie siedzibę swą miały.
Wiatr miotał zapartemi drzwiami, które na jednéj tylko zgrzytającéj trzymały się zawiasie; okienko drżało, szczękając jakby z zimna resztkami okucia; rozwalony komin przepuszczał mroźne, świszczące podmuchy, które jękiem i skargą napełniały izbę w czasie długich, burzliwych nocy.
Uriel szedł w milczeniu, konwulsyjnie ściskając za rękę dziecko, które dreptało obok niego, zatrwożone czegoś i smutne.
Gdy wreszcie u chaty stanęli, farbiarz pociągnął