Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

Jedyną rozrywką jego oczu były konie i tratwy stojące u brzegu.
Konie lubił bardzo. W domu jeszcze stara szkapa Uriela była przedmiotem jego tkliwych starań, chociaż boki jéj zapadłe nigdy się jakoś wygładzić nie mogły, a dychawiczny kaszel nie opuszczał jéj ni zimą, ni latem. Teraz widział piękniejsze, głośno parskające, rzeźkie koniki, a jednak tęsknił do biednego, zapracowanego zwierzęcia, któremu niejeden pokos trawy drobne jego ręce podały.
— Ona jest w domu! — myślał z zazdrością niemal.
Tratwy przestały już być przedmiotem ciekawości miasta. Niemiec, przekląwszy polską zimę, dawno odjechał, zostawiając pisarza, który wprawdzie za szkodę w drzewie odpowiedzialnym był, ale chętnie wyręczał się wartownikiem, sam w miasteczku bawiąc, gdzie organiścinie na harmonii rad wygrywał. Flisacy, rozproszeni, rzadko tu zaglądali; wrony gospodarzyły dzień cały, napełniając krzykiem powietrze; nocą ciemność padała głęboka, odbita od ogniska, które wartownik rozpalał z wieczora.
Chłopiec patrzył na tratwy — i dziwny smutek przejmował mu duszę. Czuł się tu przykutym jakby urokiem jakimś tajemnym.
Uriel przybiegał wprawdzie wieczorami, wbrew umowie swojéj ze starszym kahału, ale cóż to znaczy wobec całych dni tęsknoty! Kilka zmieszanych pytań i odpowiedzi, kilka pocałunków, kilka łez — i to już wszystko!
Zresztą, dwa czy cztery razy napotkał na drodze swojéj Mowszę, który po tratwach się snuł, flisów wód-