ką częstując, — mógł go widziéć z chłopcem... trzeba się było strzedz i uściśnieniom dziecka wyrywać niemal.
Tak przeszły dwa długie tygodnie.
W farbiarni tymczasem, wbrew nadziejom Hany, nic prawie nie zmieniło się na lepsze.
Uriel zdawał się nie widziéć zabiegów i przymilań, któremi go otaczała żona. Milczący był i zamknięty w sobie, robotę zdał prawie zupełnie na parobka, a wieczorami włóczył się koło domu jak struty, miejsca sobie znaléźć nie mogąc.
Próżno Hana kupowała najpiękniejsze ryby, próżno zagniatała z najbielszéj mąki makaron, — Uriel do stołu niechętnie siadał, a popatrzywszy na miejsce, zajmowane dawniéj przez chłopca, talerz i łyżkę odsuwał, podpierał głowę na ręku i zapadał w głęboką zadumę.
W początku trzeciego tygodnia, we wtorek wieczorem, zjawił się w farbiarni Szajnerman, który od czasu wydalenia chłopca wielką jakoby przyjaźń dla farbiarza powziął, a widząc go tak smutnym i posępnym, zaproponował grę w karty.
Hana świegotliwie poczęła namawiać męża do téj zabawy, stawiając na stole butelkę miodu i pierniki swego pieczywa.
Dał się pociągnąć Uriel naleganiom, machinalnie karty wziął i gra się zaczęła.
Szajnerman okazał się bardziéj jeszcze roztargnionym niżeli farbiarz, przegrywał ciągle, karty wyrzucał nie w porę, pozwalał bić się, zapominał, ręce mu drżały, odkrywał grę, pogwizdywał i raz po raz patrzał niespokojnym wzrokiem w okno, przez które zaglądała noc gwiaździsta, pierwsza noc pogodna téj zimy.
Strona:PL Maria Konopnicka - Cztery nowele.djvu/79
Ta strona została skorygowana.