Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Gdy wymawiał te słowa, pociąg zatrzymał się na stacji o pięć minut drogi od jego własnego domu, wznoszącego się nad Tamizą, nieco powyżej szpetnego mostu wiszącego. Opuścił stacyę, ciągle jeszcze niezadowolony i nieszczęśliwy, oraz mruczący pod nosem: „Gdybym go jeno mógł przeżyć! gdybym go jeno mógł przeżyć!“, ale nie uszedł nawet kilku kroków ku rzece, gdy (tak powiada nasz przyjaciel) cale niezadowolenie i strapienie zdawało się opuszczać go.
Była to piękna noc zimowa, więc powietrze miało zaledwie tyle ostrości, aby podziałać orzeźwiająco po gorącej atmosferze izby i cuchnącym wagonie. Wiatr, który zwrócił się nieco na północo-zachód, oczyścił firmament od wszystkich chmur, z wyjątkiem jednego lub dwóch płatków, sunących się szybko ku dołowi niebios. Na połowie swej drogi niebieskiej znajdował się młody księżyc, a gdy wracający do domu ujrzał go wśród gałęzi smukłego wiązu, zaledwie mógł uprzytomnić sobie to wstrętne przedmieście Londynu, na którem się w danej chwili znajdował, bo czuł się tak, jak gdyby się ocknął w przyjemnem ustroniu wiejskiem, przyjemniejszem zaiste od tej głuchej wsi, jaką dobrze znał.
Poszedł prosto do brzegu rzeki i zatrzymał się chwilę, spoglądając poprzez nizki mur dla ujrzenia księżycem oświetlonej rzeki o wysokim stanie wody, toczącej swe spienione i błyszczące fale ku Chiswick