Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/236

Ta strona została przepisana.

nieprawdaż? — spytała Klara, kładąc mu na ramieniu swą piękną dłoń.
— Jakżeżby nie! — odparł Ryszard ze śmiechem. — Już my się o to postaramy, żebyś się kładła co dzień spać porządnie znużona; a jak ci będzie do twarzy z opaloną szyją i z takiemiż ramionami w sukni jak śnieg białej? pozbędziesz się ty, moja droga, różnych dziwnych kaprysów. Jestem pewien, że osiągniemy to wszystko w ciągu tygodnia sianokosu.
Dziewczę zarumieniło się ładnie i to nie ze wstydu, ale z radości; staruszek zaś roześmiał się i rzekł:
— Widzę, gościu, że będzie ci tak wygodnie, jak tylko tego potrzeba; gdyż niema obawy, aby tych dwoje zachowywało się względem ciebie zbyt natrętnie; zajmą się oni tak sobą nawzajem, że jestem pewny, pozostawią cię sporo w zupełnym spokoju, co bądź jak bądź jest dla gościa najrzetelniejszą uprzejmością. Nie potrzebujesz się pan również obawiać, abyś był o jednego za wiele: te ptaszki lubią właśnie mieć wygodnego przyjaciela, do którego mogliby się zwracać, aby wylewy miłości łagodzić przyjaźnią. Zresztą Ryszard a jeszcze bardziej Klara lubią czasami małą pogawędkę; a wiadomo panu, że kochankowie nie mówią, chyba w potrzebie, zresztą zaś szczebioczą. Bądź zdrów, gościu; obyś był szczęśliwy.
Klara podeszła do starego Hammonda, objęła