Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/256

Ta strona została przepisana.

dwabną, a na rękach jej spoczywały bransolety prawdopodobnie znacznej wartości. Leżała na koziej skórze tuż pod oknem, ale zerwała się na równe nogi skorośmy tylko weszli, — zobaczywszy zaś z tyłu za staruszkiem gości, klasnęła w dłonie i krzyknęła z radości, a gdyśmy się znaleźli na środku izby, zaczęła tańczyć wokół nas, ciesząc się z naszej kompanii.
— Cóż? — spytał staruszek — cieszyż się, Ellen, wszak prawda?
Dziewczyna zbliżyła się w tańcu ku niemu, zarzuciła mu ramiona na szyję i rzekła:
— Tak, cieszę się, czego się i po tobie, dziadku, spodziewam.
— To też ja się cieszę — odparł — jak mogę najwięcej. Proszę was, moi goście, siadajcie.
Wydawało się nam to nieco dziwne; dziwniejsze, jak sądzę, moim przyjaciołom, niż mnie; ale Dick skorzystał z tego, że ani gospodarza, ani wnuczki nie było chwilowo w izbie i rzekł do mnie łagodnie:
— Mruk; jeszcze jest ich garstka. Dawniej, o ile mi wiadomo, stanowili wprost plagę.
W tej chwili wszedł staruszek i usiadł obok nas z westchnieniem, tak wydanem, jak gdyby mu chodziło o to, abyśmy je zauważyli; ale właśnie w tej chwili weszła dziewczyna z jadłem, a jam się jej chciwie przyglądał, gdyż była piękna jak malowanie.