Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/265

Ta strona została przepisana.

klenie chciwie pożerały; słyszałem wielkiego jelca, pluskającego tu i ówdzie za jakąś spóźnioną ćmą, i poczułem się niemal znowu w swym chłopięcym wieku. Potem powróciłem do łodzi, zatrzymałem się przy niej kilka minut, a w końcu poszedłem wolnym krokiem przez łąkę ku małemu domkowi. Zauważyłem teraz, że zdala od rzeki na zboczu wznosiły się jeszcze cztery domki tej samej wielkości. Łąka, po której szedłem, nie była jeszcze gotowa do sianokosu; ale szereg płotków biegł w górę po stoku niedaleko po obydwóch stronach, a w polu w ten sposób od naszego oddzielonem, zbierano pilnie siano w taki sam prosty sposób, jak za dni mojego dzieciństwa. Stopy moje skierowały się w tę stronę instynktownie, ponieważ pragnąłem widzieć, jak to kosiarze wyglądają w tych nowych lepszych czasach, a zresztą spodziewałem się ujrzeć tam Ellen. Poszedłem do opłotków i patrzyłem na łąkę, stojąc blizko końca długiej linii kosiarzy, rozrzucających dolne warstwy dla obsuszenia z rannej rosy. Większość zbierających siano stanowiły kobiety, ubrane jak Ellen zeszłego wieczora, jakkolwiek przeważnie nie w jedwab, lecz w jasną wełnę, pięknie haftowaną; mężczyźni zaś mieli na sobie ubrania z flaneli, wyhaftowanej ładnymi kolorami. Z tego powodu cała łąka wyglądała jak olbrzymia grządka tulipanów. Wszyscy pracowali rozważnie, ale dobrze i ciągle, a przytem nieustannie prowadzili ze sobą wesołe rozmowy.