Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/279

Ta strona została przepisana.

tów. Lekki wietrzyk pociągał z zachodu; małe chmurki, które zjawiły się mniej więcej w porze naszego śniadania, podnosiły się coraz wyżej na firmamencie; pomimo palącego słońca nie tyle pragnęliśmy deszczu, ile obawialiśmy się go. Pomimo, że słońce smaliło, powietrze napełniało uczucie świeżości, które wzbudziło w nas pragnienie spoczynku podczas gorącego popołudnia na łanie kwitnącej pszenicy, widzianej z pod cienistych gałęzi drzew. Nikt nie dręczony zbyt ciężką troską, nie mógł tego ranka czuć się inaczej jak tylko szczęśliwym i należy powiedzieć, że jakkolwiek w istocie rzeczy nie brakowało może trosk i obecnie, to jednak myśmy ich nie czuli.
Minęliśmy kilka pól, na których zbierano siano, lecz Dick, a szczególniej Klara, byli tak zazdrośni o swą uroczystość w górze rzeki, że nie pozwolili mi wiele o tem mówić do siebie. Mogłem jeno zauważyć, że ludzie na polach czynili wrażenie silnych i przystojnych, zarówno mężczyźni jak i kobiety, i że ubranie ich nie tylko nie zdradzało nieczystości, ale nawet takie czyniło wrażenie, jak gdyby poubierali się specyalnie na tę okazyę — lekko oczywiście, ale wesoło i ozdobnie.
Zarówno tego dnia jak i poprzedniego spotykaliśmy i mijali wiele różnego gatunku łodzi. Największa ich część używała wioseł tak jak i my lub żagli w sposób, w jaki się używa żagli w górnej części rzeki; ale co chwila utykaliśmy na barki,