Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/76

Ta strona została przepisana.

Wkrótce dostaliśmy się na obszerne otwarte, miejsce, pochylone nieco ku południowi, a że nie brakło tam słońca, więc skorzystano z tego dla założenia ogrodu owocowego, złożonego przeważnie, o ile mogłem zauważyć, z drzew brzoskwiniowych, w pośród których wznosiła się jakaś miła budowla drewniana, wymalowana i wyzłocona, a wyglądająca jakby altana dla sprzedawania oświeżających napojów. Od południowej strony tego ogromnego ogrodu biegła długa droga, pocięta cieniami wysmukłych starych gruszy, na samym zaś jej końcu widniała wieża parlamentu czyli skład nawozu.
Dziwne uczucie ogarnęło mną; przymknąłem oczy dla uniknięcia widoku słońca, oświetlającego tę uroczą krainę ogrodów i przez chwilę przesunęła się przedemną fantasmagorya innych dni. Ujrzałem wielką przestrzeń, otoczoną wysokimi szpetnymi domami, ze szpetnym kościołem w rogu i z nieopisanie szpetnym kopulastym budynkiem w tyle poza mną; droga roiła się falującym podnieconym tłumem, ponad który wznosiły się omnibusy, przepełnione spektatorami. W środku wybrukowany i ufontanniony skwer, zajęty jedynie przez kilku mężczyzn, ubranych na niebiesko, oraz przez pewną ilość osobliwie szpetnych postaci bronzowych, (jedna z nich na szczycie wyniosłej kolumny). Skwer ten był strzeżony aż do brzegu drogi przez poczwórny szereg tęgich mężczyzn