Strona:PL Morris - Wieści z nikąd.pdf/92

Ta strona została przepisana.

koło fontanny. Zdaje mi się atoli, że będziemy mieć nie złe zgromadzenie w czasie popołudniowego posiłku.
Przejechaliśmy przez czworobok, a pod pięknem sklepieniem dostaliśmy się do obszernej, ładnej stajni po przeciwnej stronie, gdyśmy szybko umieścili starego siwka, uszczęśliwiając go owsem, potem zawróciliśmy i przeszliśmy z powrotem przez targ, przyczem zdawało mi się, że Dick popadł w zamyślenie.
Zauważyłem, że ludzie przyglądali mi się pilnie, czemu się nie dziwiłem, porównawszy moje ubranie z ich strojem; ale ilekroć razy spojrzałem na kogokolwiek, każdy, witał mnie uprzejmym uśmiechem.
Poszliśmy prosto na frontowe podwórze muzealne, gdzie z wyjątkiem tego, iż sztachety zniknęły, a miejsce ich zajęły szemrzące gałęzie, nic nie uległo zmianie; te same gołębie fruwały dokoła budynku siadając na gzymsach tak, jak to czyniły dawniej.
Dick stał się nieco roztargniony, ale mimo to nie mógł się wstrzymać od przemówienia do mnie:
— Jest to szpetny stary budynek, nieprawdaż? Wielu pragnęło zburzyć go i przebudować; i jeżeliby istotnie miało zabraknąć pracy, to może być, iż to zrobimy jeszcze. Ale pradziadek mój objaśni pana, że nie byłaby to taka łatwa robota; ponieważ wewnątrz znajdują się cudowne zbiory