Strona:PL Morzkowska Wśród kąkolu.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkim wydatkom nie mógł. Ona to utrzymywała wzorowy porządek, zdobiący ubogie mieszkanie. Widać było wszędzie ślady pracowitéj ręki, która nie szczędziła starań, cerowała, czyściła, naprawiała. Tylko dzięki temu, stare sprzęty jeszcze mogły pozostawać w służbie czynnéj.
Pierwszy pokój o dwóch oknach, do którego wchodziło się przez kuchnię, nie miał wcale pretensyi do jakiegokolwiek wyłącznego przeznaczenia; nie był ani salonem, ani jadalnią, ani pokojem sypialnym, ale łączył te wszystkie użytki, jak to zwykle dzieje się u ludzi ubogich, choćby należących niegdyś do wyższych warstw społecznych.
W pokoju tym stało łóżko matki, a na starym szezlongu, pomiędzy oknami, sypiał ojciec. Szezlong ten w dzień spełniał inne obowiązki, był przed nim stół okrągły, na którym zastawiano obiad lub herbatę; pod oknem była maszyna Anny i stół drugi założony robotą. Białe firanki zasłaniały przepalone szyby; na firankach czystych można było dostrzedz pod światło mnóstwo cer starannie wykonanych.
Łóżko zasłane było czystą bielizną; na niém chora matka, ubrana w kolorowy kaftanik i biały muślinowy czepeczek, spoczywała, czasami tylko wzdychając lub odzywając się gderliwie.
Znać na niéj było ślady minionéj piękności; świadczyły o niéj delikatne rysy i oczy wielkie, głęboko zapadłe, które niegdyś tryskały życiem.
Nad łóżkiem, na hebanowej półeczce, stał stary bronzowy zegar, który ochrzypłym głosem wydzwaniał zawsze fałszywe godziny i kwadranse. Spłowiały dywanik chronił chorą od wilgoci ściany; na nim, pod obrazkiem Matki Bozkiéj Częstochowskiéj, wisiały dwie miniatury: jedna przedstawiała młodego męzczyznę w mundurze wojskowym, druga piękną kobietę z bufiastemi rękawkami i węzłem włosów na wierzchołku głowy. Były to widocznie pamiątki rodzinne, zabytki świadczące o lepszéj przeszłości i jedyna jéj pozostałość.
W drugim maleńkim pokoiku, wyłącznie należącym do dzieci, Emil i Józia przygotowywali się do lekcyi.
Maszyna Anny warczała, poruszana szybko, a choć zmrok zapadał, ona nie składała jeszcze roboty.
— Andziu, ciemno już, oczy sobie popsujesz — odezwała się matka.
— O! ja widzę doskonale.
— To tak zawsze. Nikt słuchać mnie nie chce — zawołała chora niecierpliwie.
— Nie gniewaj się mamo, chciałam tylko szwu dokończyć. Ot już kładę robotę — odparła łagodnie, łącząc uczynek do słów.
Wstała, wyprostowała zmęczone członki i wówczas można było ocenić jéj zgrabną kibić. Twarz jéj blada, jak zwykle u istot rozwijających się w złych hygienicznych warunkach, bez powietrza i ruchu, odżywianych byle jak, była jednak piękna. Rysy jéj, chorobliwéj delikatności, stały się tém podatniejsze do odzwierciedlenia wewnętrznéj istoty i utworzyły z nią tak nierozdzielną całość, iż można było przedstawić Annę jako żywe wcielenie męztwa, cierpliwości i słodyczy. Szafirowe oczy roztaczały w koło blaski spokojne, którym oprzeć się było trudno; różowe usta rozchylały się uśmiechem smutnym ale tak łagodnym, że wnikał do serca; szczupły owal twarzy miał matową barwę kości słoniowéj. Ciemne włosy, gładko zaczesane, odkrywały czoło poważne, na którém przedwczesna troska wyryła pomiędzy gęstemi brwiami podłużną bruzdę.
— Zmęczona jesteś? — zapytała z opryskliwą troskliwością chora.
— Nie, mamo.
— Alboż ty się kiedy przyznasz! Jesteś tak samo skryta jak twój ojciec.
— Mamo — zaprzeczyła.
— Ojciec zawsze krył się ze wszystkiém, jak ty słuchać mnie nie chciał, i ot... jak na tém wyszedł! Gdybym ja była znała jego interesa z tym Hardmutem! Ale on nie powiedział mi nic nigdy!
— Mamo — na co wspominać to, co się nie odstanie.
— Kiedy ojciec i dziś tak samo słuchać mnie nie chce. Jakaż ja nieszczęśliwa!
Anna podczas téj mowy stała w oknie, zapatrzona w ciasny horyzont. W górze, podnosząc głowę, można było dojrzeć żółtą ścianę przeciwległéj oficyny, na którą padały ostatnie promienie zachodzącego słońca, i niby przez szczelinę wązki skrawek nieba. Teraz, słysząc narzekania matki, podeszła do niéj, nachyliła się i objęła z pieszczotą.
— Nie dręcz się mamo, to zaszkodzić ci może. Ojciec wie, co mu czynić wypada; on i tak się zapracowywa, aż żal patrzeć.
Chora wstrząsnęła głową i uniosła się na poduszkach.
— Otóż to właśnie — odparła — a wszystko dlatego, że jest taki skryty.
Anna zrobiła ruch niechętny przy tych słowach, powtarzanych uparcie. Przez chwilę stała jakby niepewna, co jéj czynić wypada, potém, straciwszy snadź nadzieję przekonania matki, wolnym krokiem poszła do drugiego pokoju, zobaczyć jak dzieci odrabiały swoje zadania.