wyskoczyły z bud, wyprostowały się i jednym susem znalazły się przy niej, tak że biedaczka musiała się bronić, aby jej nie wywróciły lub nie wytrąciły z ręki kobiałki z ziarnem dla drobiu przeznaczonem.
Babunia lubiła te zwierzęta, co niemem spojrzeniem zdawały się dziękować za okazaną im pieczołowitość. Ale też biada temu, któryby swawolnie zwierzęciu dokuczył, a choćby najmniejszemu robaczkowi!
— Co człowiekowi szkodę lub pożytek przynosi i zabite być musi, z tem trudna rada, zabijcie je, lecz nie męczcie — mawiała.
Dzieciom nie było nawet wolno przypatrywać się zarznięciu kury, boby ją żałowały, przez coby kura długo skończyć nie mogła.
Pewnego razu rozgniewała się bardzo na psy, Sułtana i Tyrasa, ale też powód do tego był nielada! Podkopały albowiem kurnik i rozdarły w jedną noc dziesięć pięknych żółciutkich jak lite złoto kacząt, które się chowały aż miło. Babuni ręce opadły, gdy otwierając rano kurnik, wystraszona kura z trzema tylko kaczętami wybiegła, lamentując bezustannie, jakoby się skarzyła nad losem pożartych kacząt, które w miejsce prawdziwej, ciągle się włóczącej matki, wysiedziała. W pierwszej chwili miała w podejrzeniu kunę, lecz ujrzawszy ślady stóp, wnet się przekonała, że to psy były, a[1] do tego te właśnie, które podwórza pilnować miały. Babunia oczom wierzyć nie chciała. Na dodatek jeszcze się łaszą i przymilają, jakby się nie poczuwały do winy. Takie postępowanie rozgniewało Babunię do reszty!
— Precz odemnie, hołoto! Co wam kaczęta uczyniły? Czyście głód miały? Nie prawda, dla czystej swawoliście to zrobiły! Precz odemnie, ani mi się na oczy nie pokazujcie!
Psy pospuszczały ogony i zbiegły do swych bud.
Lubo to było jeszcze bardzo wcześnie, poszła Babunia do córki, szczerze jej się żałując.
- ↑ Tutaj i dalej krótkie nieczytelne fragmenty tekstu (zaznaczone kolorem szarym), odgadnięte na podstawie czeskiego oryginału.