— A dziewczyny nie lepsze; bawią się lalkami, wszak to dobrze widziałem, — bronił się Janek.
— Dziękuję, pan nauczyciel musi mieć z wami świętą cierpliwość, — rzekła staruszka.
Dzieci opowiadały Babuni jeszcze dużo o szkole i o tem, co w drodze widziały. Była to bowiem pierwsza ich podróż, więc nie mało były dumne na swą samodzielność, jakoby były z Paryża wróciły.
— A gdzie macie gomołki; czyście je także zjadły? — zapytała Babunia z obawy o zdrowie wnuków.
— Jedną my się podzielili, drugą chciałam przynieść do domu, — odpowiedziała Baśka, — ale mi ją Antoś Koprzywa z puszki wyciągnął podczas gdym na tablicy pisała. Nic mu nie powiedziałam, boby mnie był po szkole wybił; to dopiero hultaj!
Staruszka nie przyznała wnukom słuszności, lecz w duszy pomyślała:
— Wszak my także lepsze nie były!
Dzieci dobrze wiedziały, że Babunia więcej cierpliwości z niemi miała aniżeli matka; wszak nie raz na wybryki chłopców nie zważała, nie raz zbyt wesołej zabawy Baśki umyślnie nie widziała. Dla tego się dzieci z wszystkiem prędzej Babuni aniżeli matce zwierzały, która na wszystko daleko surowiej się zapatrywała.
Było to na początku maja w czwartek. Dzieci nie miały nauki i podlewały z Babunią kwiaty w ogródku, wino, które na murze zielenić się poczynało i świeżo zasadzone, młode drzewka. W tym tygodniu wogóle miały dzieci dużo do pracy, bo już od trzech dni Baśka zaniedbała lalki, chłopcy nie ujeżdżali na konikach. Wózki, strzelby i piłki odpoczywały w kącie. Nawet do gołębnika chłopcy nie zajrzeli, a króliki żywiła Adelka.
Gdy z podlewaniem skończyli, pozwoliła Babunia dzieciom na zabawę, a sama usiadła pod[1] modrym bzem na ławeczce z darni ułożonej i zabrała
- ↑ Szarym kolorem zaznaczone odgadnięte nieczytelne drobne fragmenty tekstu.