Strona:PL Niemojewski Andrzej - Legendy.djvu/121

Ta strona została przepisana.

nawet rękę na nich podniósł, ale się bał ciżby, która byłaby ich prawdopodobnie obroniła, a jemu wyrządziła krzywdę. Poprzestał więc tylko na owem wymyślaniu, nie szczędząc pogardliwych wyrazów, na co oni nie odpowiadali, jeno składali ręce na piersiach i pochylali się przed nim z uszanowaniem.
Widząc, iż w ten sposób nic nie wskóra, sięgnął pod wierzchnią odzież i dobył z mieszka dwie monety, aby dać każdemu z nich po jednej. Ale oni cofnęli się, podnosząc ręce w górę i oznajmiając, iż datku nie przyjmą.
Wtedy Joel powiedział, iż weźmie ich do służby i da im znakomitą płacę. Odrzekli, że do służby zgodzić się nie mogą, gdyż służą swemu nauczycielowi.
Więc Joel pytał, czy ów nauczyciel jest bogaty, jakie ma majętności i ile trzód? Odpowiedzieli, iż nie posiada nic i że jest równie ubogi, jak oni.
Joel patrzył to na jednego, to na drugiego, nie rozumiejąc.
— Więc ten nauczyciel wasz niema żadnych majętności, a wy mu służycie? — zapytał.
— Służymy mu — odparli.