Wreszcie, po mozolnych poszukiwaniach, dowiedzieli się, przy której ulicy mieszka. Krzysztof obszedł dom za domem, piętro za piętrem. W mieszkaniu jej powiedziano mu, że leży od trzech tygodni w szpitalu.
Uśmiechnęła się dobrotliwie z łóżka.
— Nie jestem już tak bardzo chora... Odjeżdżasz? Już dziś?
— O siódmej.
— Oczy jej badwczo były wpatrzone w jego twarz. Po cichu zapytała:
— Czy bardzo cierpiałaś, gdy cię opuściłam?
Zwlekał z odpowiedzią. Wreszcie:
— Uporałem się z tem. Jestem przecież mężczyzną. Tobie było może gorzej. Dlatego właśnie przychodzę.
— Odejdziesz. Więc koniec...
Wzrok jej skierowany był w okno szpitalne, gdy mówiła:
— Siedem lat. Może kiedyś pomyślisz, że były to najlepsze lata.
— Tak myślę już teraz — rzekł i podał jej rękę. Chwyciła obie.
— Kochaliśmy się tak bardzo... Doprawdy? Opuszczasz mnie na zawsze?
Nagle lęk wypełz na jej twarz; głos jej zadrżał:
— Nie możesz zostać? Nie możesz zapomnieć?
— Czyniłbym ci potem wyrzuty. Nie chcę mieć kobiety, dla której straciłem szacunek. Wciąż jeszcze kocham bowiem tę, którą byłaś ongi.
Strona:PL Nowele obce (antologia).djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.