Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

ostrzami bólu. Nie wiedziałem jeszcze w jaką formę przyoblecze się rozstanie, ale czułem, że już teraz jest dla mnie cierpieniem. Jakże czyste, słodkie, pełne czaru było tym razem przędziwo więzów!... Mimowoli zadawałem sobie pytanie: czy i ją rozstanie zaboli choć trochę? Czy przyśnią się jej kiedy arkady jękliwe, w zasłonach z pereł i błękitu, gdy dusza jej wysychać będzie w zgiełku nadmorskich bulwarów, lub na trybunach turfu?
Czy, patrząc, kiedyś w przyszłości, na zatoki, rojne od zastępów nektarników, odszuka w rytmie pulsującego morza ślad powszechnych sił i motorów bytu, które po szczęściu rybaków bretońskich przesuwają się falą ciężką, jak śmierć, a na piramidach Alp wcielać się mogą w złote pochodnie czujnych duchów i w cherubinowe ekstazy?...
Z myśli tych obudził mnie szelest sukni, odgłos znanych, lekkich kroków i widok smukłej, jasnowłosej postaci, w haftach perłowych, z rubinem ciemnej róży u piersi... Na ów widok serce zabiło mi żywiej i znużenie me zniknęło. Wszakże było rzeczą oczywistą, że przyszła tu, aby znaleźć mnie i porozmawiać nieco, po dniu spędzonym w rozłączeniu. Powitałem ją z nietajoną radością. Ona jęła tłómaczyć, że w pokojach matki, dokąd się wszyscy cofnęli, było jej tak nieznośnie gorąco, iż potrzebowała otwartego przestworu... chociaż i tutaj niepodobna się dziś ochłodzić... przytem lubi patrzeć na błyskawice...
Każdem takiem słowem wszczepiała mi się w serce.
Nie wiedziałem o czem mówić. Zagadnąłem o matkę, której wygląd wydał mi się tego dnia jakimś szczególnym, przeszliśmy się kilka razy wzdłuż terrasy — potem ona usiadła na jednej z kanap i wskazała mi miejsce obok siebie... Nie chciałem jednak siadać. Z odległości kilku kroków patrzyłem na nią w milczeniu. Po twarzy jej przesunął się delikatny rumieniec. Siedziała w silnym blasku kinkietów, zwrócona twarzą w stronę jeziora i Rothhornu, kędy raz po raz odmykało się niebo jasnością siną i przepaścistą. Patrząc na