Strona:PL Orzeszkowa+Garbowski-Ad astra Dwugłos.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

kamyczka wydziela się z organizmu, jako ciało obce i niepotrzebne. Gorzeją niekiedy, ale tylko ogniami pożądań własnych, łzy wylewają, ale tylko nad mogiłami dzieci swego ciała, żadnych zresztą mogił nie nosząc w sercach długo, bo coraz nowe realności szybko zmiatają z ich pamięci zwłoki tych, króre przeminęły. Nie są to zawsze źli ludzie. Owszem, do powszednich użytków ludzkości bywają zdatni i miewają humory przyjemne. Są po prostu odmianą rodu ludzkiego, w ziemię wrosłą, do latania niespososbną, niemającą z abstrakcyami łącznika żadnego.
A jeżeli chcesz drugą odmianę poznać, to przedewszystkiem spojrz w samego siebie, a ja również wiele o niej wiem. Myślałam nieraz, że przedstawiciele tej drugiej odmiany są to dzwonnicy, którzy wdzierają się na szczyty wieżyc, aby stamtąd szarą powszedniość, leniwą ociężałość i krwawe rozpłakania zwoływać do świątyń. Czy to, ku czemu przywołują, nazywa się Prawdą i Wiedzą, czy Dobrem i Cnotą, czy Pięknem i Sztuką, jest to zawsze wyżyna i ołtarz, a oni, dzwonnicy, z uczuć i myśli swych splatają łańcuchy, którymi poruszają serca dzwonów. Dla nich abstrakcye są tem, czem dla monady światło i tlen. Są to monady ludzkie, dotknięte heliotropizmem. Ziemia wywiera na nich swą potężną siłę przyciągania, lecz oni pomimo to wspinają się ku słońcu, na stromą tę drogę, biorąc w serca za jedyny kordyał wiarę w istnienie słońca i ogromne jego pożądanie. Z tym kordyałem i z rosą czarnych pereł na skrzydłach pną się, lecą, wzbijają się ad astra! Lecz gdy kordyał jedyny z serc im się wylewa, wątleją i kruszą się ich serca. Z wyżyn wygnani, wśród realności, dla których stworzonymi nie byli, drogi dla siebie żadnej odnaleźć nie mogą i bardzo cierpią. Cierpią na chorobę niektórych dusz z ojczyzny wydalonych, na dławiącą i nudną nostalgię abstrakcyi.
Heliotropizmem nacechowana monada ludzka, gdy wysącza się z niej to, w czem zakładała nie tylko swoją, lecz świata i życia siłę i wartość, staje się...