Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/65

Ta strona została przepisana.

Człowieka, mówiącego i piszącego w żywym i pięknym języku, otacza tajemnica, myśl jego rozwiewają burze i wichry; płoną nad nią gwiazdy i słońce. Żywe słowo wybiega z mroku nocy, która została za nami, i niesie myśli i twórczość tej chwili, co minęła i już nie wróci.
Wynalazcy sztucznego języka zapowiadali wciąż, że pragną dopomódz do zjednoczenia się ludzkości, — ale osiągnęli jedynie to, że wszędzie — w Tokjo czy w Madrycie — u pierwszego lepszego przechodnia można się było poinformować co do nazwy ulicy, kierunku drogi, lub co do ceny pigułek odżywczych. Taki to był wspaniały rezultat rozpowszechnienia ptasiego języka, który wzamian za to zabił twórczość, ponieważ nikt nie miał ochoty pisać dla ograniczonego kółka czytelników, książki zaś zamieniły się w piwnice, gdzie mądre i głupie, nowe i stare myśli spoczywały zamurowane przez trzy prawidła gramatyczne i cztery pierwiastki powszechnego języka.
Na ulicach Heljopolisu nie zauważyłem nic takiego, coby wskazywało, iżby wśród wielomilionowej ludności wszechświatowego miasta miała się szerzyć panika.
O komecie prawie, że nie było słychać. Mnie samemu zaczęło się wreszcie wydawać, że miałem przykry sen i że niebo nie może ukrywać w swej jasnej, spokojnej głębi tych rozszalałych, ognistych wichrów, które oślepiły mię w obserwatorium. Na jednej z ulic spotkałem procesję wróżbitów; szli z palącemi się świecami i coś śpiewali.