Strona:PL Ostatnie dni świata (zbiór).pdf/82

Ta strona została przepisana.

by wyświadczył owym ludziom największe dobrodziejstwo. Zbiegowie prawie do siebie nie mówili. Każdy myślał wyłącznie o sobie, zwracając na przypadkowego towarzysza nie większą uwagę, aniżeli na krzaki przy drodze.
Ludzkość za jednym zamachem rozsypała się na składające się na nią żywe jednostki, podobne do garści suchego piasku, który wiatr rozwiewa na wszystkie strony.
Czerwone światło komety przepaliło wszystkie wiązadła, tworzone w ciągu całych tysięcy lat i wydające się wiecznemi.
W ostatnich godzinach starego świata każdy człowiek był tak osamotniony, jak gdyby znajdował się w pustyni, zamieszkanej przez dzikie zwierzęta. Noc przepędziliśmy w jakiejś norze, razem z aktorem, który zastrzyknął sobie olbrzymią dawkę rozweselającej bakterji. Przez całą noc śpiewał, tańczył na polance pomiędzy naszą jamą a krzakami i namawiał mnie i Wayttmana, żebyśmy chwytali kobiety.
Dzień nie zajaśniał, chociaż słońce wzeszło już oddawna. Promienie jego nie mogły się przedrzeć przez suchą, czerwonawą mgłę, od której bolały oczy i budziło się straszliwe, ustawiczne pragnienie. O dziesięć kroków przed sobą trudno było coś dostrzedz. Zdawało się, jakby gdzieś blisko płonął las, a ziemia zasnuta była kłębami gryzącego, purpurowego dymu.
Obawiając się stracić z oczu Wayttmana, związałem się z nim trzymetrowym sznurem.