Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/646

Ta strona została przepisana.

Remigeusz udał jakby tego nie dosłyszał.
— Muszę się oddalić bardzo daleko — rzekł — bardzo daleko... gdyż ci ludzie mają w swym ręku broń przeciw mnie... i dopóki będę narażony na ich pociski, będą mnie razić bez wytchnienia i litości... dopóki nie umrę, będą się obawiać ażebym nie powrócił do domu moich przodków.
— Bóg jest sprawiedliwy, mój synowcze! rzekł stryj Jan udając że go ożywia nadzieja — odzyskasz twoje dziedzictwo... lecz teraz ponieważ spostrzegam światło w chacie Benedykta, wstąpmy tam dla przeczekania burzy, gdyż biedna Marta jest osłabioną... a gdy wypocznie, udamy się do poczciwego Gérauda, który jest zamożnym i poświęconym dla nas.
Stryj Jan szedł naprzód ścieszką prowadzącą do chaty Benedykta, Remigeusz zaś postępował za nim niechętnie. Od roku nie odwiedzał dawnego sługi swego ojca, który umierał w zaniedbaniu.
Gdy Jan zbliżał się do chaty, spostrzegł człowieka siedzącego na progu, który zakrył sobie twarz rękami.
— Czy to ty Benedykcie? — zapytał Jan.