Strona:PL P Féval Dziewice nocy.djvu/663

Ta strona została przepisana.

den z nich przypadkowo nacierał, pozostawało przynajmniéj sześć cali odległości od końca szpady do piersi przeciwnika.
Lecz z każdą chwilą walka zdawała się ożywiać: tupali nogami śmiało jak na sali szermierskijé i słychać było szczęk ostrzy żelaza; a ktokolwiek widziałby ich zdaleka, mógłby sądzić, że to był pojedynek zaciekły i okropny.
W chwili gdy brzęk i szczęk szpad dawał się słyczéć najdonośniéj, głośny śmiech wybuchnął w drugim końcu sali.
Obie szpady jednocześnie się spuściły, a w otwartych drzwiach któremi Robert i Błażéj weszli, widziéć się dała wysoka i szczupła postać Bibandera. Były ułan trzymał się za boki i śmiał do rozpuku.
— Ah, ah! — zawołał po wyśmianiu się — otóż to figlarze... otóż to dwaj poczciwi chłopcy... biją się jak diabły o spadek, którego nie powąchają... i o wieczerzę, którą zje inny...
Robert i Błażéj byli zupełnie zbici z tropu. Były ułan, obecnie grabarz parafii Glenackiéj, postąpił kilka kroków, trzymając w ręku papiery.
— Pozostańcie za drzwiami jeżeli się boi-