Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

na nas góry walił, a my jesteśmy ludzie dobrej woli, choć prędcy.“ Ta prostota gnębiła mnie teraz tem bardziej, im większe góry na nich wczoraj waliłem. Żadnego słowa więcej, żadnego wzniosłego frazesu, żartobliwy uśmiech — i oto wszystko. Gdym teraz o tem pomyślał, nie mogłem dłużej wytrzymać, tylko chwyciwszy rękę ojca, podniosłem ją ze czcią do ust.
A on znów uśmiechnął się tym swoim dobrym, jasnym uśmiechem, i rzekł:
— Myśmy to sobie dawno z żoną powiedzieli, że zięć musi nas kochać.
I stało się jak sobie życzyli, bo nim zostałem ich zięciem, kochałem ich już, jak syn rodzony.
Ponieważ szedłem bardzo szybko, ojciec począł się draźnić ze mną, sapał, udawał, że się męczy, i mówił, że nie może nadążyć, i skarżył się na gorąco. Istotnie, wczoraj zima przełamała się. Ciepły wiatr marszczył wodę w miejskim ogrodzie i w powietrzu było jakieś odżycie, jakaś siła wiosenna. Stanęliśmy wreszcie przed mieszkaniem Toli. W oknie coś mignęło i schowało się w głąb pokoju, ale nie byłem pewien, czy to Tola. Na schodach poczęło mi znów bić serce. Bałem się matki. Przeszedłszy ja-