Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.20.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

nych oczach, zbliża się ku niej. Lecz Cinna, chwyciwszy jej ręce, począł ją uspokajać:
— Anteo, nie lękaj się, te kroki słyszę i ja.
A po chwili dodał:
— To Pontius przychodzi do nas.
Rzeczywiście na zakręcie ścieżki ukazał się prokurator, w towarzystwie dwóch niewolników. Był to niemłody człowiek, o twarzy okrągłej, wygolonej starannie, pełnej sztucznej powagi, a zarazem troski i zmęczenia.
— Pozdrowienie ci, szlachetny Cinno, i tobie, boska Anteo! — rzekł, wchodząc pod cień pistacyi. — Otóż po zimnej nocy dzień uczynił się znojny: oby był pomyślny dla was obojga, i oby zdrowie Antei zakwitło, jako te hiacynty i te gałązki jabłoni, które zdobią jej lektykę.
— Pokój z tobą i witaj! — odrzekł Cinna.
Prokurator, siadłszy na odłamie skały, popatrzał na Anteę, zmarszczył nieznacznie brwi — i ozwał się:
— Samotność rodzi smutek i chorobę, a wśród tłumów niema miejsca na przestrach, więc dam wam jedną radę. Na nieszczęście, tu nie Antyochia ani Cezarea, niema tu igrzysk i wyścigów, a gdyby cyrk stanął, toby go ci zapaleńcy zburzyli na drugi dzień.