Niechże tę żmiję bej, na pastwę czerni,
Z warownej straży przywiedzie!
Już od godziny zebrali się wierni,
I kady z miasta już jedzie...«
Przyjechał kady[1], zbierają kamienie,
Czekają — próżna nadzieja!
Bej nie przychodzi, odbite więzienie:
Ani dziewicy, ni beja!...
Z ogrodowej altany, wojewoda zdyszany,
Bieży w zamek z wściekłością i trwogą.
Odchyliwszy zasłony, spojrzał w łoże swej żony,
Pojrzał, zadrżał: nie znalazł nikogo.
Wzrok opuścił ku ziemi, i rękami drżącemi
Siwe wąsy pokręca i duma.
Wzrok od łoża odwrócił, w tył wyloty zarzucił,
I zawołał kozaka Nauma.
»Hej kozaku, ty chamie, czemu w sadzie przy bramie,
Nie ma nocą ni psa, ni pachołka?...
Weź mi torbę borsuczą, i janczarkę hajduczą,
I mą strzelbę gwintówkę zdejm z kołka«.
Wzięli bronie, wypadli, do ogrodu się wkradli,
Kędy szpaler altanę obrasta.
Na darniowem siedzeniu coś bieleje się w cieniu:
To siedziała w bieliźnie niewiasta.
- ↑ Kady — sędzia turecki.