Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stój! Nie wolno tędy!
— Nie bądźże taki srogi, rzekła odsłaniając twarz.
— Jakto! to ty. Carmen!
— Tak, mój ziomku. Mówmy mało, ale mądrze. Chcesz zarobić całego duro? Przyjdą tu ludzie z pakunkami; przepuść ich.
— Nie, odparłem. Muszę ich zatrzymać: taki rozkaz.
— Rozkaz! rozkaz! nie myślałeś o rozkazie przy ulicy Candilejo.
— Och! odparłem, wzruszony do żywego tem wspomnieniem, dla tego warto było zapomnieć o rozkazie; ale nie chcę pieniędzy przemytników.
— Słuchaj, jeżeli nie chcesz pieniędzy, czy chcesz żebyśmy jeszcze poszli na obiad do starej Doroty?
— Nie, odparłem, dławiąc się od wysiłku, jaki mnie to kosztowało. Nie mogę.
— Doskonale. Jeżeli ty jesteś taki nieprzystępny, wiem do kogo się zwrócić. Zaproponuję twemu oficerowi obiadek u Doroty. Wygląda na dobrego chłopca, i postawi na warcie zucha, który będzie widział tylko to, co trzeba. Bądź zdrów, ka-