Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, dwoma mulnikami i służącym. Rzekłem do Dancaira:
— Biorę na siebie Anglika. Nastrasz tamtych, są bez broni.
Anglik nie był tchórzem. Gdyby go Carmen nie trąciła w ramię, byłby mnie zabił. Krótko mówiąc, odzyskałem Carmen tego dnia; pierwszem mojem słowem było powiedzieć jej, że jest wdową. Wysłuchawszy jak się to stało, rzekła:
— Ty zawsze będziesz dudek! Garcja powinien cię był zabić. Twoja nawarska pozycja, to głupstwo; pochował on już w ziemię tęższych od ciebie. Ale widać jego czas przyszedł. I twój przyjdzie.
— I twój, odparłem, jeżeli nie będziesz dla mnie szczerą romi.
— Doskonale, rzekła; widziałam niejeden raz w fusach od kawy, że mamy skończyć razem. Ba! przyjdą inni po nas!
I zadzwoniła w kastaniety, jak czyniła zawsze, ilekroć chciała spędzić jakąś niewczesną myśl.
Człowiek traci miarę, kiedy mówi o sobie. Wszystkie te szczegóły nudzą pana może, ale niebawem skończę. Życie, któreśmy wiedli, trwało dość długo. Dancaire i ja pozyskaliśmy kilku nowych towarzyszy pe-