Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 018.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, nie wiem jeszcze. Chociaż ja chciałbym jak najprędzej.
— To już po oświadczynach? — spojrzał dosyć ironicznie na zgarbionego i dosyć śmiesznie wyglądającego anglika; jego garb wydał mu się teraz potwornym, a on sam przypominał małpę tą długą, wystającą szczęką i szerokiemi ustami, niezmiernie ruchliwemi.
— Tak jakby już. W niedzielę właśnie powiedziała mi, jakby chciała mieć urządzone mieszkanie. Wypytałem się szczegółowo, odpowiadała tak, jak odpowiadają kobiety, gdy idzie o ich przyszłe gospodarstwo.
— Ostatnią razą myślałeś pan tak samo.
— Tak, ale nie miałem takiej pewności ani w połowie! — zaręczał gorąco.
— No, kiedy tak, to winszuję panu szczerze, kiedyż poznam narzeczoną?
— Na wszystko przyjdzie czas, na wszystko.
— Dla tego też wierzę, iż się pan w końcu ożeni — szepnął drwiąco.
— Możebyś pan przyszedł jutro do mnie, dobrze? Chciałem koniecznie usłyszeć pańskie zdanie o tych meblach.
— Przyjdę.
— Ale kiedy?
— Po obiedzie.
Murray wrócił do farb i laboratoryum, a Borowiecki pobiegł dalej do farbiarni przez korytarze i przejścia zapchane wózkami naładowanymi towarem ociekającym wodą, ludźmi i stosami towaru leżącego na ziemi w wielkich kupach, oczekującego swojej kolei.
Co chwila zastępowano mu drogę z najrozmaitszymi interesami.