Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 023.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Sam już się nie zajmował niczem, zięć prowadził fabrykę, a on wskutek przyzwyczajenia całego życia co rano przychodził do niej razem z robotnikami.
W fabryce jadał śniadanie i przesiadywał do południa, a po obiedzie, jeśli nie jeździł do miasta, to łaził po kantorach, składach, magazynach bawełny.
Nie mógł żyć z dala od tego potężnego królestwa, które stworzył pracą własną całego życia i mocą swojego geniuszu przemysłowego, musiał czuć pod nogami, w sobie, te roztargane, trzęsące się mury; czuł się dopiero dobrze przedzierając się przez przędzę transmisyi i pasów, rozwleczoną po całej fabryce, wśród ostrych zapachów farb, blichowni, surowego materyału i smarów rozgrzanych w tym upale strasznym.
Siedział teraz w drukarni i przysłoniętemi oczyma patrzył na salę, jasno oświetloną wielkiemi oknami, na maszyny drukarskie w ruchu, na te piramidy żelazne pracujące pospiesznie i w jakiejś groźnej ciszy.
Przy każdej „drukarce” osobna maszyna parowa świstała swem kołem pociągowem, które niby srebrne, wypolerowane tarcze, migotały z taką szaloną szybkością, że nie można było pochwycić konturów, a tylko jakiś nimb srebrny wirował dokoła swojej osi i rozpylał świetlany, roziskrzony tuman.
Maszyny działały z nieustającym ani na chwilę pośpiechem; długie nieskończenie pasy materyałów, co się przewijały pomiędzy walcami miedzianymi, odciskającymi na nich barwy deseni, ginęły w górze, na wyższem piętrze, w suszarni.
Ludzie z tyłu maszyn podkładający towar do drukowania, poruszali się sennie, a majstrowie stali przed maszynami, co chwila któryś się pochylił, przypatrywał