Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 041.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

podchodził do bufetu, słychać było bardzo czętso jego chrapliwy, rozłażący się głos.
— Panno Ani, koniaczek, i trzaśnięcie dłonią w pięść zaciśniętą.
Moryc przebiegł oczami Zeitung, niecierpliwie spoglądał na drzwi. Czekał na Borowieckiego. Wstał wreszcie, bo zobaczył w drugim pokoju znajomą twarz.
— Leon, kiedyś przyjechał?
— Dzisiaj rano.
— Jakże ci poszedł sezon? — pytał, siadając obok niego na zielonej kanapce.
— Świeeeetnie! — wyciągnął nogi na krzesełku i rozpiął kamizelkę.
— Myślałem dzisiaj o tobie, a nawet wczoraj z Borowieckim mówiliśmy.
— Borowiecki! ten od Bucholca?
— Tak.
— On wciąż drukuje swoje bojki? Słyszałem, że ma założyć na siebie.
— Dla tego właśnie mówiliśmy o tobie.
— I co, wełna?
— Bawełna!
— Sama?
— Co to można dzisiaj wiedzieć.
— Pieniądze jest?
— Będą, a tymczasem jest co więcej, kredyt...
— Do spółki z tobą?
— I z Baumem, znasz Maksa?
— O jej! W tym wekslu jest feler, jeden żyrant niepewny! Borowiecki — dodał po chwili.
— Dlaczego?