Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 046.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczywszy go, towarzyszy zostawił przy drzwiach i z kapeluszem w ręku szedł do tego królika bawełnianego, po którego wejściu przyciszyło się w knajpie i wszyscy śledzili go z nienawiścią, zazdrością i dumą.
— Prawie czekałem na pana — zaczął Müller. — Mam do pana interes.
Skinął głową Morycowi i Leonowi, uśmiechnął się do pozostałych, objął ręką w pas Borowieckiego i wyprowadził z knajpy.
— Telefonowałem do fabryki, ale mi odpowiedziano, że pan dzisiaj wyszedł wcześniej.
— Żałuję teraz bardzo — rzekł uprzejmie.
— Pisałem nawet do pana, sam pisałem — dodał mocniej, z wielką pewnością, chociaż na pewno wiedziano w mieście, że umiał zaledwie się podpisać.
— Nie odebrałem listu, bo zupełnie nie wstępowałem do mieszkania.
— Pisałem o tem, com już kiedyś wspominał. Ja jestem prosty człowiek, panie von Borowiecki, to ja powiem raz jeszcze i prosto: dam panu tysiąc rubli więcej, wstąp pan do mojego interesu.
— Bucholc dałby mi dwa tysiące więcej abym tylko został — szepnął zimno.
— Dam panu trzy, no, dam panu cztery! słyszysz pan, cztery tysiące rubli więcej, to jest całe czternaście tysięcy rocznie, ładny grosz!
— Bardzo panu dziękuję, ale nie mogę przyjąć tak wspaniałej propozycyi.
— Zostajesz pan u Bucholca? — zapytał prędko.
— Nie. Powiem otwarcie dlaczego nie przyjmuję pańskiej oferty, ani nie zostaję w firmie — zakładam sam fabrykę.