Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 057.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemne, puszyste włosy, dotykały skroni nachylonego do niej Borowieckiego. Zasłoniła się wachlarzem i szeptała mu długo do ucha.
— Nie spiskujcie! — zawołała najstarsza w loży, zupełnie w stylu Barocco, piękna, czterdziestokilkoletnia kobieta, o cerze olśniewającej, siwych zupełnie włosach, nadzwyczaj obfitych, czarnych oczach i brwiach i o majestatycznej, imponującej postaci, która przewodniczyła całej loży.
— Pani Stefania opowiadała mi ciekawe szczegóły o tej nowej baronowej.
— No, nie powtórzyłaby tego przy wszystkich — szepnęła Barocowa.
— Panna Mada Müller raczy nas lornetować, o!
— Wygląda dzisiaj jak młoda, tłuściutka, oskubana z piórek gęś, okręcona w nać pietruszki.
— Pani Stefania udaje dzisiaj złośliwą — szepnął Horn.
— Albo tamta, Szajówna, cały magazyn jubilerski ma na sobie.
— Przecież stać ją nawet na dwa sklepy jubilerskie — wtrącił Moryc, wpakował binokle na nos i patrzył na dół, w lożę Mendelsohnów, gdzie siedziała z ojcem jego najmłodsza córka ubrana z niesłychanym przepychem z jakąś drugą panną.
— Któraż kulawa?
— Róża, ta po lewej stronie, ruda.
— Wczoraj była u mnie w sklepie, przerzuciła wszystko, nic nie kupiła i poszła, ale miałam czas się jej przyjrzeć, jest zupełnie brzydka — mówiła pani Stefania.
— Ona jest prześliczną, ona jest anioł, co to anioł