Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 065.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz pan zrozumiesz. Pan jest naszym przyjacielem, my panu nigdy nie zapomnimy tego, że pan podniósł naszą drukarnię.
— Widzi pan, przed godziną donieśli depeszą z Petersburga o bardzo ważnej sprawie, o tem że... że ja muszę tam jechać zaraz, ale w zupełnej tajemnicy.
Dokończył spiesznie i nie powiedział tego, co chciał powiedzieć, powstrzymał go wzrok Borowieckiego zimny i podejrzliwy, który go przewiercał tak na wskroś, że Knoll poruszył się niespokojnie, poprawił szpilkę w krawacie i popatrzył na lożę naprzeciwko.
— Ta Zukerowa to śliczna kobieta.
— I ma ładne brylanty.
— Więc pan jutro przyjdzie do starego?
— Ależ z pewnością.
— Ma on tam jakiś specyalny interes. Pan już wychodzi, to poproszę o jedno, może pan zechce powiedzieć mojemu stangretowi, żeby czekał na mnie na Przejazd. No, do widzenia, za kilka dni będę. Więc tajemnica, panie Borowiecki.
— Najzupełniejsza.
Borowiecki wyszedł z uczuciem zawodu. Czuł, że Knoll nie powiedział mu wszystkiego.
— Co to za wiadomość? po co on jedzie? dlaczego mi nie powiedział? — myślał, ale napróżno, gubił się w domysłach i przypuszczeniach.
Nie czekał zapadnięcia kurtyny i wyszedł, ale już z ulicy powrócił do teatru i poszedł do loży Zukerowej.
— Myślałam, że pan o mnie zapomniał — powiedziała z wyrzutem, utkwiwszy w nim swoje ogromne, cudne oczy.
— Czy to możebne?