Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 081.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

przypominając sobie, że miał iść do niego do „Grand-Hotelu” zaraz po teatrze.
— Żebym czasem za tę zabawę nie zapłacił fabryką — szepnął i zaczął biedz prędko, już nie zważając na błoto i na wyboje.
Dopiero na Piotrkowskiej złapał dorożkę i kazał się wieźć co koń wyskoczy do hotelu.
— A telegram — wykrzyknął, przypominając sobie nagle i przy świetle latarni przeczytał go raz jeszcze. — Zawracaj i jedź prosto Piotrkowską. Może już jest w domu — myślał o Morycu i gorączka znowu zaczęła go brać.
Kazał dorożkarzowi zaczekać na wszelki wypadek przed domem i z pośpiechem dzwoni do mieszkania.
Nikt nie otwierał, co tak go zirytowało, że oberwał dzwonek i trząsł całą siłą drzwiami, wreszcie, po długiem oczekiwaniu Mateusz otworzył.
— Pan Moryc w domu?
— Jak poszedł na siabas, to go pewnie żydy nie puściły, a tak, pan Moryc, niby?
— Pan Moryc w domu, odpowiadaj? — krzyknął rozwścieczony, bo Mateusz był zupełnie pijany, szedł za nim ze świecą w ręku, rozebrany, z oczami zamkniętemi i z twarzą pełną poprzysychanej krwi i sińców.
— Pan Moryc, niby ja rozumiem, pan Moryc, aha!
— Bydle! — krzyknął i uderzył go w twarz z całej siły.
Chłop się potoczył i utkwił twarzą w drzwi, któremi wszedł do mieszkania Borowiecki.
Moryca nie było, Baum tylko spał nierozebrany, z papierosem w zaciśniętych zębach, na wielkiej otomanie w jadalnym pokoju.