Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 091.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

chodźmy do bufetu. U dyabła, jestem pijany — mruknął, napróżno usiłując się trzymać prosto.
— Może dyrektor usiądzie. Napijem się, a! wódeczka jest, koniaczek jest, a!
— Każcie mi dać jeść, bo głodnym jak wilk.
Kelnerka przyniosła gorących serdelków, bo już nic więcej nie było w bufecie.
Borowiecki zaczął jeść nie zważając na towarzystwo całe, które porozdzielane na grupy piło i gadało.
Była to sama prawie młodzież łódzka, typowa młodzież z kantorów i składów, z małą domieszką techników fabrycznych i specyalistów innych zajęć.
Bum-Bum, pomimo, że był zupełnie pijanym, chodził po sali, w pięść się trzaskał, binokle poprawiał, pił ze wszystkimi, a chwilami podchodził do młodego chłopaka, który wciśnięty w głęboki fotel, obwiązany serwetką spał i krzyczał mu do ucha:
— Kuzyn, nie śpij!
— Zeit ist Geld! Czyje conto? — odpowiadał nie otwierając oczu, stukał automatycznie kuflem w stół i spał dalej.
— Kobieta! Daj pan pokój, to kein geszeft być kobietą, to szkoda czasu — wołał ze śmiechem znany powszechnie w Łodzi Feluś Fiszbin.
— Ja jestem człowiek, panie, najautentyczniejszy człowiek — krzyczano przy drugim rogu.
— Pan się nie chwal! Pan jesteś gruba symulacya człowieka — drwił Feluś.
— Panie Fiszbin, pan może jesteś Fiszbin, ale pański interes nie jest nawet słoma.
— Panie Weinberg, pan jesteś... no już pan wiesz i my wiemy, co pan jesteś, ha, ha, ha.