Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 101.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie budź mnie! — ryczał, wściekły, wymachując nogami.
— Nie wierzgaj, tylko wstawaj, bo jest pilny interes.
— Karol, po co go budzisz—szepnął cicho Moryc.
— We trzech przecież musimy się naradzić...
— Dlaczego nie mamy zrobić tego interesu we dwóch?
— Bo zrobimy go we trzech — powiedział zimno Borowiecki.
— Czy ja mówię inaczej! Moglibyśmy tylko ułożyć bez niego, a jak wstanie, jak się wyśpi, to mu się powie! My w Łodzi stanowimy brylantową spółkę.
I biegał po pokoju coraz prędzej. Opowiadał o przyszłych zarobkach, rzucał cyfry, siadał na chwilę przy stole, brał w obie ręce szklankę z herbatą i pił; był tak zdenerwowanym, że binokle wciąż mu wpadały do szklanki; klął, wycierał je a poły surduta i znowu biegał, albo pochylał się nad stołem i na ceracie kreślił kolumny cyfr, które zmazywał natychmiast poślinionym palcem.
Tymczasem Baum wstał, wyspał się, wyklął w kilku językach, wypił olbrzymią ilość herbaty, zjadł wszystkie resztki z kolacyi, jakie jeszcze byty na talerzach, zapalił krótką angielską fajeczkę i przygładzając swoją małą łysinkę, jaką miał nad czołem, mruknął:
— Czego chcecie? Gadać prędko, bo mi się chce spać.
— Nie pójdziesz spać, jeno się dowiesz.
— Nie pyskuj.
Karol przeczytał mu telegram.
Moryc wyłożył plan, który był bardzo prosty: