Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 103.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kto twoje weksle będzie żyrował, Baum?
— Dam gotówkę.
— Ja jeśli na czas nie wyrwę gotówki, to dam weksle z dobrem żyrem.
Zaległa cisza. Maks położył głowę na stole i patrzył na Moryca, który szybko coś pisał i obliczał. Karol chodził wolno po pokoju i wąchał dla orzeźwienia jakieś perfumy w kosztownym flakoniku.
Dzień był już wielki i przez okna pozasłaniane gipiurowymi zasłonami wlewał białe, ostre światło poranku i mącił blask lampy i świec płonących w wielkich, bronzowych kandelabrach.
Cisza ogromna, cisza Łodzi w niedzielę, rozlewała się po mieście i przenikała do wnętrza mieszkania. Jakiś daleki turkot dorożki huczał niby grzmot po stwardniałem błocie i w pustej, jakby wymarłej ulicy.
Karol otworzył lufcik, aby wpuścić trochę świeżego powietrza i wyjrzał na ulicę.
Szron pokrywał bruk i dachy i skrzył się, jak brylanty w słońcu, co wstało gdzieś daleko za Łodzią, za fabrykami, których kominy, niby las gęsty i ponury, rozciągały się wprost okien i odcinały swoje potężne, surowe profile na tle złoto-błękitnego nieba.
— A jak ten interes się nie uda — szepnął, cofając się z okna.
— A no to stracimy, psia krew i nic więcej — mruknął Maks obojętnie.
— Możemy stracić trzy razy, bo kapitał, zarobek, a może i fabrykę.
— Nie może tak być — wykrzyknął Maks, bijąc ze złością w stół. — Fabrykę musimy mieć. Ja już z ojcem nie wytrzymam dłużej, a zresztą, czy mój fater