Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 106.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Świnia — zawołał głęboko dotknięty Maks, uderzając pięścią w stół.
— Cicho Maks, on ma racyę. Zrobimy zaraz piśmienną umowę, którą się później dla upoważnienia urzędowego przeciągnie przez regenta.
Napisali zaraz upunktowaną wielokrotnie umowę, rodzaj aktu spółki, zawierającej się pomiędzy nimi trzema, na prowadzenie handlu surową bawełną.
Było w niej wszystko przewidziane.
— No, teraz stoimy na gruncie realnym. Ile mi wyznaczacie za zajęcie się tym interesem?
— Teraz zwykłe komisowe za kupno, a później porozumiemy się.
— Zaliczcie mi z góry, co możecie. Ja wam rachunek dokładny przedstawię strat, jakie poniosę przez czas pobytu w Hamburgu, strat na agenturze swojej, której przez ten czas nie będę mógł prowadzić.
— Świnia — powiedział po raz trzeci Maks i wykręcił drugą stronę twarzy na stonce.
— Maks, tyś mi powiedział trzy razy świnia, ja ci tylko raz odpowiem: głupi! Ty pamiętaj, że my mamy prowadzić nie romans, nie małżeństwo, tylko interes. Sam okpiłbyś Pana Boga, żeby się tylko dałp, a mnie mówisz świnia, kiedy ja chcę tylko tego, co mi się należy prawnie. No niech Karol powie.
— Idź do dyabła, stergnij.
— No, zgoda, nie kłóćcie się ciągle. Jedziesz kuryerem w nocy?
— Tak.
— Tylko moi drodzy, pamiętajcie, ani dziś, ani później nikt niema wiedzieć, skąd wzięliśmy tę wiadomość o bawełnie.