Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 109.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

chciało mu się siedzieć, a czuł wstręt do poruszenia się z miejsca.
Wypadki dzisiejszej nocy: teatr, loża, Lucy, knajpa, telegram, Moryc i Baum przewijały mu się przez mózg w poszarpanych mgławicach i przechodziły, pozostawiając po sobie nudę i znużenie.
Zapatrzył się na wysmukły, kryształowy wazonik, pokryty bardzo pięknym rysunkiem złotym; złote lilie francuskie na tle mocnej purpury kryształu, którym przeświecało słońce i kładło krwawo-pomarańczowy cień na jedwabne, kremowe okrycie stołu.
— Ładna kombinacya — myślał, ale nie chciało mu się dalej patrzeć.
— Niech będzie pochwalony.
Odwrócił się do wchodzących.
— A, to wy z Kurowa. Macie list od panienki?
Wyciągnął rękę i zauważył, że mu pożółkła.
— Jest pismo. Daj matka wielmożnemu panu — powiedział poważnie chlup w białej kapocie, wyszywanej na szwach czarnemi tasiemkami, w portkach w poprzeczne czerwone, białe i zielone pasy, w kamizelce granatowej z mosiężnymi guzikami, koszulę miał zawiązaną na czerwoną wstążeczkę; stanął przy drzwiach wyprostowany, baranicę zawiesił na własnych pięściach przyciśniętych do piersi i patrzał niebieskimi, surowemi oczami w Borowieckiego, od czasu do czasu odrzucając ruchem głowy grzywę płowych niby konopie wymiądlone włosów, co mu wciąż opadały na twarz starannie wygoloną.
Kobieta list wydobyła z dziesięciu co najmniej obwiązań i podejmując Karola za nogi, podała.
Przeleciał szybko oczami list i pytał:
— Wy się nazywacie Socha?