Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 150.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Daj spokój, nie lubię błaznów na ulicy — mruknął i przeszedł i utonął zaraz w tłumie, jaki płynął ku Nowemu Rynkowi.
Liczne rusztowania, stojące przed nowowznoszonymi lub nadbudowywanymi domami, spychały wszystkich w błoto ulicy.
Niżej, za Nowym Rynkiem, pełno było żydów i robotników, dążących na Stare Miasto. Piotrkowska ulica w tem miejscu zmieniała po raz trzeci swój wygląd i charakter, bo od Gajerowskiego Rynku aż do Nawrot jest fabryczną; od Nawrot do Nowego Rynku — handlową, a od Nowego, w dół, do Starego Miasta — tandeciarsko-żydowską.
Błoto było czarniejsze i płynniejsze, trotuary zmieniały się przed każdym prawie domem, raz były szerokie z kamienia, to biegły wązkim wydeptanym paskiem betonu, albo szło się wprost po drobniutkim zabłoconym bruku, który kłół przez podeszwy.
Rynsztokami płynęły ścieki z fabryk i ciągnęły się niby wstęgi brudno-żółte, czerwone i niebieskie; z niektórych domów i fabryk położonych za nimi przypływ był tak obfity, że nie mogąc się pomieścić w płytkich rynsztokach, występował z brzegów, zalewając chodniki kolorowemi falami, aż pod wydeptane progi niezliczonych sklepików, ziejących z czarnych zabłoconych wnętrzy, brudem i zgnilizną, zapachem śledzi, jarzyn gnijących, lub alkoholu.
Domy stare, odarte, brudne, poobtłukane z tynków, świecące niby ranami, nagą cegłą, miejscami drewniane, albo ze zwykłych pruskich murów, który pękał i rozsypywał się przy drzwiach i oknach, o krzywych obsadach futryn, pokrzywione, wyssane, zabłocone, stały ohydnym