Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 157.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

stojna, elegancka brunetka, w czarnym kapeluszu, na głowie, najstarsza córka Grünspana.
— Ile macie na Lichaczewa? — rzucił krótko młody student uniwersytetu o wydatnym semickim nosie i prawie czerwonych włosach i zaroście — zaczął gryść ołówek.
— Pietnaście tysięcy rubli.
— Gdzie są weksle? — zapytał stary, bawiąc się złotym łańcuchem, który mu spadał na wielkim brzuchu, obciągniętym w aksamitną kamizelkę, spod której powiewały dwa białe sznurki.
— Gdzie są weksle! Wszędzie są! Płaciłem nimi u Grösglika, płaciłem za towar, płaciłem nimi Kolińskiemu za ostatnią oficynę. Co tu dużo gadać, tamten zrobił klapę, wrócą do mnie i zapłacić musimy. Ja je żyrowałem.
— Niech ojciec słucha! on tak ciągle mówi. Co to jest? do czego to podobne? To jest handel! to jest kupiec! to jest fabrykant porządny, co mówi: „Winienem, to zapłacę”. Tak może mówić głupi chłop, co nie rozumie żadnych interesów! — krzyczała i łzy żalu, gniewu i oburzenia błyszczały w jej wielkich czarno-oliwkowych oczach.
— Ja się dziwię, Regino, ja się bardzo dziwię, że jesteś tak mądrą, a tych prostych rzeczy, na których się opiera nietylko handel, ale i całe życie, nie rozumiesz...
— Ja rozumiem, ja dwa razy dobrze rozumiem, tylko nie mogę zrozumieć, dlaczego ty, Albert, chcesz płacić tę piętnaście tysięcy rubli.
— Bom winien — szepnął pochylając na piersi bladą, zmęczoną twarz i jakiś ironiczno-smutny uśmiech przewinął mu się przez wązkie usta.