Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 165.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

niego martwo i zapytała głosem głuchym, jakby pochodził z pod ziemi:
— Kto to, Mela?
Nie poznawała już nikogo prócz najbliższych.
— Moryc Welt, brat mojej matki, Welt — powtórzyła z naciskiem.
— Welt, Welt! — mełła w bezzębnych szczękach i otworzyła szeroko usta do bulionu, który znowu podawała Mela.
— Kłócą się jeszcze?
— Sądny dzień się zrobił.
— Biedny ten Albert.
— Żałujesz go?
— Jakże, nie pozwala mu być człowiekiem własna nawet żona i rodzina. Regina mnie wprost przeraża swojem handlarstwem — westchnęła smutnie.
— Powinien być dobrym fabrykantem. On trochę chory na idealizm, ale po pierwszej plajcie, niech tylko na niej dobrze zarobi, to się wyleczy.
— Ja nie rozumiem ani ojca, ani wujów, ani ciebie, ani Łodzi. We mnie się wszystko burzy patrząc na to, co się tutaj dzieje.
— Cóż się dzieje? dobrze się dzieje, robią się pieniądze i basta.
— Ale jak, jakimi sposobami!
To wszystko jedno, sposób dostania rubla nie zmiejsza jego wartości.
— Jesteś cynik — szepnęła jakby z wyrzutem.
— Jestem tylko człowiek, który nie wstydzi się nazywać rzeczy po imieniu.
— Dajmy pokój, jestem tak zdenerwowaną, że brak mi sił nawet do kłótni.