Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 168.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest dziki i wściekły człowiek, to jest prawdziwe pruskie bydlę! — mówił z nienawiścią.
— Aż tak? Zaczyna być interesującym.
— Daj spokój o tym chamie. A może Bernard Endelman podoba ci się?
— Żydziak! — szepnęła pogardliwie.
— A, jakiż ze mnie niedomyślny. Przecież tyś się wychowywała w Warszawie, żyłaś tam w polskich sferach i przeszłaś przez wszystkie warszawskie kółka i saloniki, to jakże mogą podobać ci się żydzi, lub łódzcy ludzie! — wołał ironicznie. — Przywykłaś do studentów rozczochranych, do tej deklamującej się radykalii, oczekującej na spadek i na synekury biurowe, do tej wykwintnej atmosfery blagi i wspólnego obełgiwania się na wzniosły, szlachetny sposób. Ha, ha, ha, ja to przechodziłem i ile razy sobie wspomnę tamte czasy i tamtych ludzi — umieram ze śmiechu.
— Daj spokój, Moryc. Mówisz z goryczą, więc nie bez stronności, nie chcę słuchać — wołała prędko, dotknięta bardzo, bo istotnie całem sercem jeszcze żyła w tamtej sferze, pomimo, że od dwóch lat już mieszkała przy ojcu w Łodzi.
Wyszła i ukazała się po chwili już ubrana do wyjścia.
Zaraz też wyszli.
Otwarty powozik bardzo elegancki, czekał przed bramą.
— Dojedź tylko do Nowego Rynku, tam niema takiego błota, to pójdę pieszo.
Konie ruszyły ostro.
— A swoją drogą ty mnie dziwisz, Mela.
— Czem?