Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 175.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie cierpię, bo ojciec chwalił go któregoś dnia przed Fabciem, a zresztą i Will go nie cierpi. Piękna lala!
— Wilhelm jest?
— Są wszyscy i wszyscy się nudzą, oczekując na ciebie.
— A Wysocki? — zapytała ciszej i trochę niepewnie.
— Jest i przysięga, że mył się cały przed samą wizytą. Słyszysz, cały.
— Przecież nie będziemy sprawdzać...
— Musimy wierzyć na słowo — przygryzła usta.
Ujęły się pod ręce i szły przez szereg pokojów, zalanych mrokiem nadchodzącego wieczoru, umeblowanych z nadzwyczajnym przepychem.
— Co robisz, Róża?
— Nudzę się i udaję przed gośćmi, że mnie bawią, a ty?
— Nic nie udaję przed nikim i także się nudzę.
— Okropne życie! — szepnęła Róża z westchnieniem. — I dokąd się to ma ciągnąć?
— Ty wiesz najlepiej dokąd, do śmierci chyba.
— Ach, co jabym dała, żebym się mogła zakochać, co jabym dała.
— Siebie i miliony w dodatku.
— Chciałaś powiedzieć miliony i siebie w dodatku — powiedziała cierpko a drwiąco.
— Róża! — szepnęła Mela z wyrzutem.
— No cicho, cicho! — ucałowała ją serdecznie.
Weszły do niewielkiego pokoju, zupełnie czarnego, bo meble, obicia ścian, portyery, wszystko było pokryte czarnym pluszem lub czarną matową farbą.