Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 179.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Fela, co ty wyrabiasz?
— Ja się nudzę. Róża, ja się wściekam z nudów.
Usiadła na stosie pluszowych czarnych poduszek, jakie jej podsunął lokaj.
— Skąd ty, Willu, masz tę szramę? — pytała, wodząc palcem długim i cienkim, po czerwonej prędze, przecinającej mu twarz od ucha do małych rozstrzępionych wąsików.
— Od szabli — odpowiedział, usiłując złapać jej palec zębami.
— O kobietę?
— Tak. Niech Bernard opowie, on mi sekundował tak głośno, że wszystkie bumsy berlińskie wiedziały o tej sprawie.
— Powiedz Bernard.
— Dajcie mi spokój, nie mam czasu — mruknął Bernard, przewrócił się z boku na wznak i patrzył w sufit, po którym leciały za złotym wozem Aurory gromady nagich, skrzydlatych nimf; palił papierosa za papierosem, które mu podawał i zapalał stojący w drzwiach lokaj, ubrany w czerwoną francuską liberyę — zresztą to sprawa za bardzo skandaliczna.
— Will, umawialiśmy się przecie, zawiązując nasze zebranie, że mamy mówić sobie wszystko, wszystko — mówiła Toni, przysuwając się bliżej z fotelem.
— Mów Wilhelm, wyjdę za ciebie za mąż w nagrodę — rozśmiała się dziwnie.
— A jabym cię wziął, Róża, ty masz w sobie grubego dyabła.
— I jeszcze grubszy posag – rzuciła drwiąco.
— Kiedy to takie nudne! Will, zrób świnię, mój drogi, zrób świnię! — jęczała Toni, przeciągając się