Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 219.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mada, bo zejdę i pójdę prosto powiedzieć fatrowi co ty wygadujesz.
— A zejdź, będzie nam wygodniej z panem Borowieckim. Ale pan mi nie odpowiedział.
— Bo takie pytanie musi pozostać bez odpowiedzi.
— Nie chce pan powiedzieć mi prawdy.
— Bo, jak w tym wypadku, tej prawdy nie znam.
— Kiedyż mieć będę tytuły?
— Przyszlę pani jeszcze dzisiaj.
— Nie wierzę. Wolę, abyś je pan przyniósł sam za karę.
— Jeśli to kara, to cóż dopiero będzie za wspaniała nagroda!
— Dostanie pan dobrej kawy! — powiedziała naiwnie.
Wilhelm parsknął głośnym śmiechem, aż Cezar zaczął szczekać.
— Czy ja powiedziałam jakie głupstwo? — pytała, czerwieniąc się z niepokoju.
— Pan Wilhelm śmieje się z psa, o widzi pani, jaki zabawny.
— Pan dobry chłopak, to papa nawet mówi i wszyscy u nas w domu, prócz Wilhelma.
— Mada!
— Dobrze mi tak z państwem i bardzo mi żal, że to już moja fabryka. Dziękuje i mówię do widzenia.
— Czekamy na pana w niedzielę po południu.
— Pamiętam i żałuję, że ta niedziela nie jest jutro, we czwartek.
Mada roześmiała się wesoło i rzuciła na niego bardzo serdeczne spojrzenie.